Melissa Darwood w pięknym stylu weszła w drugi tom niesamowitej górskiej serii "Niezdobyta". W tej części autorka serwuje nam istny rollercoster! Sytuacja między Julką a Jeremim wchodzi na inny poziom. Jak wiadomo nie od dziś relacja damsko-męska, która ma być "bez zobowiązań" nigdy nie wychodzi. Można się starać i robić uniki, ale i tak kończy się tak samo- ktoś się w końcu angażuje i dupa.
Julka w drugim tomie bardzo zyskała w moich oczach. Z miękkiej pierdoły przeistoczyła się w silną dziewczynę, która mimo potknięć, nie daje za wygraną i pragnie osiągnąć zamierzony cel. Dalej ma swoje wady, ale walczy z nimi i dzielnie zagryza zęby. Myślę, że wiele z nas może się z nią utożsamić. Jej zmiana nie wpływa jednak na jej cięty język i mocny żart. Jeremi natomiast jest skupiony na swoim marzeniu- zdobyciu K2 zimą. Jego determinacja niesamowicie oddana jest w książce. Sceny, w których opowiadał o swoich dokonaniach, były przejmujące.
Relacja tej dwójki w pewnym momencie osiąga taką intensywność, że szczęka opada. Kolejny plus dla autorki- sceny zbliżeń czy erotyzm zostały opisane w świetny sposób. Nie epatowały przesadnymi metaforami i krindżem.
Jeśli miałabym powiedzieć, co mnie urzekło najbardziej w tym tomie, to byłaby to całą druga część-od momentu wyruszenia na wyprawę. Czytając opisy przyrody, gór i przygotowania ekipy na K2, miałam wrażenie, że autorka była tam z bohaterami. A wszystko to dzięki jej plastycznemu stylowi pisania. Melissa Darwood wplotła w fabułę ważne przesłania, które powinny być z nami przez cały czas, nawet tuż po przeczytaniu książki!
Końcówka wgniotła mnie w łóżko i znów zgubiłam laczki, bo z tego stresu i emocji, gdzieś mi je wyrzuciło poza orbitę.
Musze podziękować autorce, za to, że dzięki jej książce zainteresowałam się wspinaczką wysokogórską i himalaizmem. Teraz już trochę lepiej rozumiem ludzi, których tak mocno przyciągają ośmiotysięczniki. No i mimo mojej całej niechęci do polskiego rapu, to jedna piosenka teraz szczególnie będzie kojarzyć mi się z Niezdobytą.
Aż żal, że to koniec!
"Dlaczego to robisz? Nie boisz się,że zginiesz?
-Boję- odpowiada swobodnie- Ale nie na tyle, żeby się wycofać. Muszę zdobyć tę górę, Julka.
-Za wszelką cenę?
-Tak"
Rok, tyle czekał Abercrombie na półce, abym ponownie po niego sięgnęła. Nie chodzi o to, że za pierwszym razem mi się nie spodobało. Coś po prostu nie zaiskrzyło, ale styl autora, już po pierwszych rozdziałach bardzo przypadł mi do gustu. I wtedy wiedziałam, że to nie jest czas na tę książkę. Ale po roku, stało się. Znów sięgnęłam po Ostrze i zaskoczyło! Pierwszy tom Trylogii Pierwszego Prawa rozpoczyna się powoli. To taki typowy slow-burning, ale bez nudy. Dzieje się już od samego początku, kiedy to w bardzo trudnym położeniu poznajemy pierwszego z bohaterów- Logena Dziewięciopalcego, barbarzyńcę z dalekiej Północy. Walczy on o życie w dzikich i zimnych ostępach, po rozgromieniu jego drużyny. Z kolejnym rozdziałem poznajemy inkwizytora Sanda dan Gloktę, który bez skrupułów wyrywa zęby i obcina członki oskarżonym w swojej pracowni. Po kilku dalszych stronach poznajemy Jezela, młodzieńca pięknego i pysznego, który pragnie być bogaty i w sumie, to nie chce robić nic innego. Marzy mu się...
Moja już do mnie jedzie ;D
OdpowiedzUsuń