No i tu dostajemy prawdziwą Sarę J. Maas! Taką przez którą płaczemy, taką przez którą pojawia nam się gęsia skórka i taką przez którą zakochujemy się na zabój w bohaterach.
Trzeci tom wskakuje na zdecydowanie wyższy poziom niż dwie poprzednie. Tu akcja jest konkretna. Otrzymujemy coraz to więcej informacji na temat przeszłości Calaeny, jej dziedzictwa oraz samego kontynentu. Wiemy już mniej więcej jak działa magia i co sprawiło, że zanikła na długi czas. Intrygi znów się rozrastają, klaruje się kto jest sprzymierzeńcem, a kto jest wrogiem.
Dziedzictwo Ognia bardzo mocno skupia się na takich aspektach jak: przepracowanie straty, traumy oraz smutku po odejściu bliskiej osoby. Główna bohaterka ma przed sobą nie lada wyzwanie, ponieważ aby uratować tych, których kocha, musi uratować i uleczyć swoją duszę. Pomaga jej w tym pewien wojownik Fae, który ma za sobą stulecia wojaczki. Rowan to nowa postać i polubiłam go od pierwszego pojawienia się na kartkach powieści. Szczerze to czekałam na niego os pierwszego tomu. Rowan to arogancki niemilec, ale nie da się go nie lubić.
Kolejną nową postacią jest Manon, wiedźma z klanu Czarnoskrzydłych. Nie ma ona serca, więc nie czuje dobrych emocji, jest za to piekielnie skuteczna w walce. Manon to silnie krocząca kobieta, która zna swoją wartość i zrobi wszystko, aby być na szczycie.
Nie zabrakło również postaci z poprzednich tomów, czyli Chaola i Doriana. Co do tego pierwszego, to muszę z żalem stwierdzić, że mój stosunek do niego się nieco oziębił. Przede wszystkim przez jego niejednoznaczne zachowanie i to, że nie wie komu powinien być wierny. Ale za to Dorian zyskał bardzo wiele i naprawdę go polubiłam. W tej części Maas poświęca mu więcej czasu, poznajemy jego sekrety i miłość. Sama końcówka z jego udziałem jest rozrywająca serce!
Ta część zasługuje na 5 gwiazdek i jest jak na razie moją ulubioną!
Komentarze
Prześlij komentarz